niedziela, 4 czerwca 2017

Irlandczyku…
Dopóki się spodziewasz, nie boli,
dopiero, gdy wiesz, to chcesz zabijać.
Nie wiesz, jak to jest mieć wroga,
jeśli nie przyłapiesz go na krzywdzie.

Całe to bohaterstwo i siła
opadły na dno trumny,
na dół, który sam kopałeś,
aż poległeś, człowieku małego ducha.

Stukałeś młotkiem w szybę,
powoli, niezauważalnie,
aż wreszcie pękła
jak lód pod balastem win.

Kolejny raz miałam na oczach maskę,
płachtę naiwności.
A wszystko, co odkłamane
niczyim innym było niż prawdą.

Gdy spojrzysz mi w oczy,
będę się śmiać w pokorze,
bo to spojrzenie ciężaru obłudy,
ostatnie tchnienie zdrajcy.

Byłam barankiem na rzezi,
krętactw ofiarą,
aniołem w piekle,
zaplątaną w kajdany.

Słyszysz, jak serce przebiłeś kulą?
Jak łzy spadają niczym kamienie?
Jak targam się w mękach?
Jak konam w żałobie?

Jestem skazą w twojej głowie,
tym, czego najbardziej się boisz,
krzywdą, którą wyrządziłeś,
sumieniem, gdzieś w głębi.

Na placu boju nie masz sprzymierzeńca,
nie licz na współczucie,
bo co raz dostałeś, a nadużyłeś,
nie zostanie przywrócone.

Dosypuj soli do rany,
teraz przynajmniej wiem, gdzie krwawię.

I choć się nie wyleczę,
powtarzam jak w pacierzu:
Nie walcz, ale pamiętaj
Stare drzazgi mają długie cienie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz